Teraz działamy razem! – o sobie, swoich pasjach i planach opowiadają siostry bliźniaczki – architektki: Magdalena Federowicz-Boule – stojąca za obsypaną nagrodami pracownią architektoniczną Tremend i Anna Federowicz – dotąd kierująca cenionym biurem architektury i urbanistyki FBT.
Rozmawiała Arletta Liro / OKK! PR
Są bliźniaczkami, co nietrudno zauważyć już na pierwszy rzut oka. W swój najnowszy projekt – wspólne prowadzenie pracowni Tremend – siostry architektki wnoszą dojrzałość i doświadczenie, a równocześnie niespożytą energię, młodzieńczą ciekawość oraz optymizm, którym emanują.
Ubrałyście się podobnie, świetnie wyglądacie! Do twarzy wam w czerni!
Magdalena Federowicz-Boule: Mówisz, że jesteśmy podobnie ubrane. W sumie…podobnie i niepodobnie. Myślę, że na taki odbiór wpływa jednolity kolor i dobór biżuterii jako kontrapunktu. Czerń to ulubiony kolor architektów i zarazem wielu kobiet innych profesji, które dobrze się w niej czują.
Dlaczego?
Anna Federowicz: Myślę, że przyczyną jest upodobanie do szlachetnego minimalizmu. W szafach architektów znajdziesz przede wszystkim biel, czerń, odcienie beżowe, ewentualnie brązy. Kolor naturalnie też się pojawia, ale w charakterze akcentu.
Twórcze zdolności przejawiałyście zapewne wcześniej?
M.F.B.: Od dzieciństwa miałyśmy ciągoty artystyczne. Ale i ekologiczne, chociaż wówczas nie byłyśmy tego świadome. Budowałyśmy na przykład domki dla mrówek z mchu. Z bazi robiłyśmy małe laleczki i tworzyłyśmy dla nich ubranka. Później zaczęłyśmy szyć dla siebie. W tych czasach kreatywność była mile widziana. W pewnym sensie nawet wymuszona. Zawsze robiłyśmy wszystko razem. Gdy byłyśmy dziewczynkami, a później dziewczynami, rodzice czuli się chyba bezpieczniej umieszczając nas w tych samych szkołach – obie kończyłyśmy liceum im. Tadeusza Reytana w Warszawie, potem obydwie poszłyśmy na Politechnikę Warszawską na Wydział Architektury, oczywiście dlatego, że tego chciałyśmy.
A.F. : Kiedy przez tak długi czas podążasz tym samym traktem, ramię przy ramieniu, to w pewnym momencie budzi się potrzeba odłączenia, popracowania nad własną indywidualnością. Zaraz po studiach miałyśmy przez chwilę wspólną pracownię, ale szybko postanowiłyśmy się od siebie oderwać – każda zapragnęła odnaleźć swoje miejsce w środowisku. Rozdzieliłyśmy się więc zawodowo i każda poszła własną drogą. Doświadczyłyśmy samodzielności, zobaczyłyśmy to, co chciałyśmy, zgromadziłyśmy własne doświadczenia. Dzisiaj każda z nas jest niezależną, dojrzałą kobietą. Nastąpiło ponowne połączenie naszych ścieżek i jest to bardzo ciekawy mariaż dwóch sposobów myślenia. Wcześniej, gdy nasze drogi biegły równolegle, oczywiście zdarzały nam się wspólne realizacje. Bywałyśmy też dla siebie konkurencją…
Konkurencją?! Mam nadzieję, że zdrową?
M.F.B.: Jeżeli pracuje się w tym samym twórczym zawodzie, to konkurencji nie da się uniknąć. Mimo, że każda z nas działała na nieco innym obszarze i dbałyśmy o to, żeby nie wkraczać na swoje terytoria – był to rodzaj gentleman’s agreement. Jeśli pracowałyśmy wspólnie z jakimś klientem, to osobno już nie. Nasze odrębne doświadczenia dotyczą różnych realizacji – od bardzo małych po bardzo duże skalą. Moją domeną były przede wszystkim duże projekty kubaturowe: hotelowe czy projekty galerii handlowych – w tych ostatnich się wyspecjalizowałam. Mieszkałam jakiś czas we Francji, a po powrocie do Polski pracowałam dla francuskiego biura, projektując między innymi Manufakturę w Łodzi. Doszłam tam do pozycji dyrektora polskiego oddziału, po czym zdecydowałam się założyć własną pracownię.
A.F.: Ja też przed założeniem swojej pracowni pracowałam w zagranicznym biurze architektonicznym – w Luksemburgu, a także dla pracowni belgijskiej.
Teraz…działamy razem! (dwa ostatnie słowa Magda i Anna wypowiadają równocześnie).
M.F.B.: Projektowałam więc przez lata wyłącznie architekturę – kontynuuje Magda – aż w pewnym momencie poczułam, że przyszedł czas na design. W zasadzie nie ma architektury bez designu. Teraz, wspólnie z Anną, realizujemy projekty dużej architektury kubaturowej i wspieramy je designem.
A.F.: Warto chyba wyjaśnić co my rozumiemy przez słowo „design”, bo to może nie być oczywiste. W naszym rozumieniu „design” dla budynku jest tym, czym biżuteria dla ubioru. Wnętrza są uzupełnieniem bryły budowli na takiej samej zasadzie jak dodatki dopełniają strój. Tak rozumianego designu szukamy zarówno w wykończeniu jak i w samej architekturze – może to być równie dobrze detal elewacji czy wejścia głównego.
M.F.B.: Jeśli chodzi o wnętrza to pamiętam, że gdy zaczynałam karierę, akceptowałam wyłącznie minimalizm – bardzo dobrej jakości materiały, grę proporcji i żadnych zbędnych, jak je wówczas postrzegałam, dekoracji. Moje podejście zmieniło się na przestrzeni lat, lecz nadal bliska jest mi zasada „mniej znaczy więcej”.
Czy działacie też na innych artystycznych polach?
A.F.: Tworzenie biżuterii to jedna z naszych artystycznych pasji, a także malujemy – obrazy olejne i akwarele. Myślę, że w każdym architekcie jest dusza artysty – po pracy potrzebujemy odpocząć od dyscypliny i matematycznej precyzji, której wymagają projekty.
M.F.B.: Obie lubimy szybkie szkice, które nazywamy carnet de voyage – dziennik z podróży. Rysujemy je piórkiem i lawujemy akwarelką. Wielu naszych profesorów uprawiało czynnie inne niż architektura sztuki plastyczne. Uważam, że wydział architektury w Warszawie reprezentuje bardzo wysoki poziom, jeśli chodzi o rysunek i malarstwo. Przekonałyśmy się o tym podczas wymiany studenckiej, na którą poleciałyśmy do Stanów Zjednoczonych, do University of Detroit Mercy. Tam wszyscy z szacunkiem patrzyli na nasze prace.
A.F.: Prezentowaliśmy solidny warsztat rysunkowy. W Polsce zaczynasz naukę od realizmu – perspektywy, proporcji, podstaw koloru. Dopiero gdy opanujesz klasyczny warsztat, możesz zacząć eksperymentować z abstrakcją. Nasi koledzy z Ameryki nie potrafili często narysować realistycznego portretu. Z kolei dla znajomych z architektury wnętrz na rodzimym ASP ważniejsza była emocja niż konstrukcja. Znajomość tradycyjnego warsztatu plastycznego na pewno jest mocną stroną architektów po politechnice. Są świadomi architektonicznego tła, na które nakładają wystrój wnętrza. Amerykanie z kolei celowali w umiejętnościach cyfrowych. Wszyscy czerpaliśmy więc wzajemne korzyści.
M.F.B.: Wówczas w Polsce technologie komputerowe były daleko w tyle – to stypendium okazało się więc dla nas bardzo wzbogacające, zarówno od strony językowej jak i technologicznej. Tradycyjne, europejskie wykształcenie zostaje w człowieku. Oznacza szersze spojrzenie i tę, unikatową dzisiaj, „manualność”, którą notabene bardzo doceniają nasi klienci. Teraz, kiedy wszystko można wygenerować w komputerze, wartością okazuje się fakt, że projektant potrafi stworzyć coś własną ręką. Często umieszczamy w prezentacjach szkice albo ręczne rysunki.
A.F.: A powracając do naszego stypendialnego pobytu w Stanach, to skorzystałyśmy podwójnie, bo sporo też zobaczyłyśmy. Tam właśnie złapałyśmy bakcyla podróżniczego i od tamtej pory zwiedzamy świat – częściowo razem z naszymi rodzinami, a częściowo osobno.
A czy można powiedzieć, że macie swoje architektoniczne fascynacje, marzenia?
M.F.B.: Fascynacje zmieniają się wraz z wiekiem. Pierwszym moim marzeniem i zarazem planem było zobaczyć wszystkie te kościoły we Włoszech, które rysowałam podczas studiów. Znałam na pamięć rzuty, ale pragnęłam wejść do ich wnętrza – zobaczyć i zrozumieć.
A.F.: Powrót do kulturowych korzeni…
M.F.B.: …potem zwróciłam się w stronę natury, a jeszcze później zainteresowałam pierwotnymi kulturami. Nawet w pandemii dużo podróżowałyśmy, ale głównie w Europie. Dla nas wiązało się to z ponownym odkryciem starego kontynentu. Uważam, że było to bardzo ciekawe.. Na południu Francji odwiedziłam ponownie muzea Marca Chagalla i Toulouse Lautreca…Ciekawe bywa odkrywanie nowego – nieznanych artystów czy młodej sztuki – ale przypominanie sobie dawnych inspiracji jest równie ważne.
Co w waszym podejściu do tworzenia architektury jest różne, a co wspólne?
A.F.: Myślę, że jesteśmy różne, że tak powiem, designersko. Natomiast nasz sposób prowadzenia i organizacji biura jest w istocie bardzo podobny. Obie chętnie rozmawiamy z zespołem na temat designu. Absolutnie nie jest tak, że chcemy wszystko same odkrywać i kreować. Młodzi ludzie mają bardzo ciekawe pomysły! U nas często zdarzają się burze mózgów…
M.F.B.: Burze mózgów i inne spotkania jak mini konkursy na „storytelling” do projektu – bardzo twórcze dla nas wszystkich. Chcemy być różne! Ale pragniemy też odnaleźć obszar wspólny.
Ile osób liczy Wasz zespół?
M.F.B.: Samych architektów jest u nas powyżej 50.
A.F.: Pozostałe osoby to inżynierowie i project managerowie.
M.F.B.: Czyli razem jest nas około osiemdziesięcioro. Mamy w zespole ludzi o specjalizacji stricte technicznej. Nie projektujemy przecież jedynie wnętrz i designu, ale także budynki kubaturowe. W tym odnajdujemy dużą przyjemność i realizujemy się twórczo. Wspólnie realizujemy także niełatwe projekty jak Tunel Średnicowy w Łodzi, Dworzec Ekologiczny w Lublinie, Dworzec Łódź Fabryczna, galerie handlowe i bardzo wiele biurowców. Jako biuro jesteśmy bardzo elastyczni.
A.F.: Czasem robimy tylko wnętrza. Innym razem architekturę wraz z wnętrzami i to jest model idealny. Ale zdarza się i tak, że ktoś inny robi wnętrza w zaprojektowanym przez nas budynku.
Gdyby każda z was miała w kilku słowach określić swój styl…
M.F.B.: Powiedziałabym, że mój styl ewoluuje. Całe życie się uczę. Zaczynałam od minimalizmu. Potem byłam zafascynowana kolorem, wzorami, strukturami. Teraz powracam do minimalizmu, chociaż nie w tak radykalnej formie jak na początku mojej drogi. Dzisiaj w myśleniu o minimalizmie, oprócz kwestii czysto formalnych, bardzo ważne są dla mnie również wątki ekologii i szeroko rozumianej natury.
A.F.: Ja myślę o swojej pracy w bardzo podobny sposób jak Magda. Tyle, że dodałabym jeszcze modernizm, jako punkt odniesienia.
Jaki będzie Tremend, w którym łączycie twórcze zasoby i profesjonalne doświadczenia?
A.F.: Nie da się tego jednoznacznie określić. Będzie to na pewno bardzo kreatywne biuro – stawiamy na ustawiczny rozwój i permanentną naukę…
M.F.B.: Na pewno chcemy, żeby każdy, nawet niewielki projekt był traktowany jako bardzo ważny. Bywają projekty malutkie, rzekłabym – biżuteryjne. Aktualnie realizujemy na przykład hotelik butikowy w Paryżu, pod wieżą Eiffla, z zaledwie 27 pokojami. To maleńki projekt, jak na nasze biuro, ale absolutnie wyjątkowy. Niesłychanie absorbujący w pozytywnym tego słowa znaczeniu, ponieważ praca nad nim generuje dużo pozytywnej energii.
A.F.: Tak – ten temat wnosi dużo radości.
M.F.B.: Wyspecjalizowałyśmy się w hotelach. Ale Tremend nadal będzie realizował projekty architektury mieszkaniowej, hotelowej i biurowej. Jesteśmy obecni, oprócz Polski, na Ukrainie, w Albanii, na Węgrzech i we Francji, gdzie realizujemy już piąty hotelowy projekt.
Największe dotychczasowe osiągnięcia?
A.F.: Wiesz, ja nigdy nie działałam dla osiągnięć… w ogóle bym w ten sposób nie klasyfikowała dotychczasowego dorobku. Oczywiście, jeśli weźmiemy pod uwagę skalę, to możemy się pochwalić naprawdę dużymi projektami. To, że potrafimy okiełznać taki projekt jest bez wątpienia osiągnięciem. Ja bym jednak nie generalizowała. Każdy projekt jest inny i w inny sposób ciekawy.
M.F.B.: Ja nie przedkładam osiągnięć zawodowych ponad te, które są moimi punktami szczytowymi jako człowieka. Przykład? Za swoje super osiągnięcie uznaję to, że potrafię się budzić zadowolona ze swojego życia i każdego dnia z energią ruszać do przodu, czy to na wakacjach czy w pracy.
A.F.: Ja też staram się zachowywać optymizm. Dbam o to, żeby za każdym razem, kiedy się budzę, wyobrażać sobie – nie udaje mi się to każdego dnia, ale prawie zawsze – że coś ciekawego dzisiaj na pewno się wydarzy. Myślę, że poprzez swoje nastawienie mamy duży wpływ na to, co się dzieje wokół nas. Uważam, że warto pielęgnować w sobie pozytywną energię.
By tej pozytywnej energii i optymizmu Wam nigdy nie zabrakło! Dziękuję bardzo za rozmowę.
Więcej na: http://tremend.pl/
Facebook: https://www.facebook.com/tremendarchitects/
Instagram: https://www.instagram.com/tremend_architects/
LinkedIn: https://www.linkedin.com/company/tremend